Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Artmac z miasteczka Pabianice . Mam przejechane 20631.98 kilometrów w tym 477.85 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 28.56 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2015

button stats bikestats.pl

2014

button stats bikestats.pl

2013

button stats bikestats.pl

2012

button stats bikestats.pl

2011

button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Artmac.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Z Grupą

Dystans całkowity:3500.83 km (w terenie 127.06 km; 3.63%)
Czas w ruchu:110:51
Średnia prędkość:28.40 km/h
Maksymalna prędkość:72.00 km/h
Suma podjazdów:5659 m
Maks. tętno maksymalne:191 (98 %)
Maks. tętno średnie:166 (83 %)
Suma kalorii:35909 kcal
Liczba aktywności:50
Średnio na aktywność:70.02 km i 2h 27m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
130.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

U Macieja, dzień drugi.

Czwartek, 13 czerwca 2013 · dodano: 13.06.2013 | Komentarze 0

U Macieja, dzień drugi.
Drugi i zarazem ostatni dzień u Macieja. Założeniem były dwie trasy. Pierwsza miała warunkować spokojny i bezpieczny powrót do domu (druga trasa) Mówiąc krótko żebym był w stanie po prostu dojechać . Pobudka parę minut po 8. Na śniadanie gospodarz przygotował kurczaka w sosie pomidorowym z makaronem, super danie, ale trzeba było trochę poczekać, aż dobrze się ułoży w żołądku :P Ruszamy równo o 11 w stronę Tomaszowa Mazowieckiego z którego odbijamy na Spałę. Przecinamy drogę numer 48 i po brukowej kostce (solidny masaż na wszystkie partie mięśniowe) docieramy do pięknego miejsca dla kolarzy. Równiutki asfalt, wokół tylko las i śpiew ptaków. I tak 10 kilometrów! Rewelacja. Jedynym minusem było parę ciężarówek, które ścinały drzewa. Bez zatrzymania się i zejścia na pobocze się nie obeszło. Ale dało się przeżyć. Dalej miało być jeszcze lepiej, gdyż po wyjechaniu owej trasy wpadliśmy na drogę serwisową przy odcinku S8. Cały szeroki pas na nas. Wahaliśmy się chwilę, czy odbić w stronę Tomaszowa Mazowieckiego, czy może Rawy Mazowieckiej. Pierwszą opcja skończyłaby się zapewne trzema cyframi na liczniku. Byłoby to w naszym zasięgu, ale niestety wieczorem miałem 65 km do domu z 10kg plecakiem, także nie zaryzykowaliśmy tej opcji. Ruszyliśmy w przeciwną stronę od Rawy. Trzy ronda bez ruchu, tak to cały czas, albo pod górę albo w dół po całej szerokości drogi. Rewelacja [2] Wyszło około 11 km. W tym miejscu skończyły się przyjemności . Wjechaliśmy do miasta i od razu na przywitanie szlaban kolejowy. 10 minut wegetacji. Dalej było tylko gorzej, światła razy 3, ani razu nie udało się załapać na zielone. Takie uroki większych miast. Średnia spadła. Co by tu jeszcze napisać. Aha, pod koniec pościgałem się ze skuterem. Jednak babulka, która prowadziła swojego ścigacza, chyba się przestraszyła, że jakiś tam rowerzysta jej usiadł na kole zastosowała bardzo ciekawą taktykę, mianowicie zwolniła do 25 km/h. W takiej sytuacji zostało mi tylko zrobić jedno – wyprzedzić ją. Tak też zrobiłem. Dalej już wolniej czekając, aż dogoni mnie Maciej, który pod koniec opadł już z sił.

Distance : 66.88
Time : 2:22
Avg. speed : 28.15
MAX speed : 46
Avg. HR : 133
MAX HR : 165
Calories : 899

Drugim etapem był powrót do domu . Maciej postanowił mi towarzyszyć , aż do Biskupiej Woli. Ruszyliśmy koło 19stej. Początek spokojny, ale w przyzwoitym tempie. Towar na plecach nie dawał o sobie znaku. Wiatr praktycznie ustał. Z każdym kilometrem rozkręcaliśmy się. Niestety w Babach zamknął się tuż przed nami szlaban ^^ Akurat z peronu ruszał stary złom z kilkunastoma wagonami z węglem. Nie trzeba chyba opisywać, jak to wyglądało. Niecałe 4 kilometry dalej był nasz punkt postoju, jednak nie było na to czasu. Słońce coraz bardziej się chowało za horyzont. Szybko się pożegnaliśmy, umówiliśmy na następny raz, podziękowałem za solidną gościnę i każdy ruszył w swoją stronę. Włączyłem sobie MUSE, by razem z Belamy i jego świtą dojechać do domu. Nogi chyba bardzo chciały znaleźć się już w domu, gdyż pozwoliły na bardzo szybką jazdę. Pomęczyłem się trochę z dojazdem do Kruszowa, ale poniżej 27 km/h nie spadało. Do Rzgowa, ciągle praktycznie 40+ z jednym postojem na światłach w Tuszynie Majorackim. Sam Rzgów mnie przystopował. S8 robi swoje. 10 minut stania na światłach. Bałem się ruszyć wcześniej, bo zanim z tym plecakiem bym się rozpędził, jakiś TIR mógłby mnie zdmuchnąć . Słońce zaszło, gdy byłem w Babichach, co zmotywowało mnie do jeszcze mocniejszego przykręcenia śruby. Fajnie, że Orla już jest zrobiona tak jak powinna wyglądać już dawno temu, także nie musiałem nigdzie już omijać dziur, czy przyhamowywać.

Distance : 61.91
Time : 2:02
Avg. speed : 30.50
MAX speed : 42
Avg. HR : 146
MAX HR : 167
Calories : 1417

Podsumowując. Wypad bardzo fajny, oby więcej takich ;)

Dane wyjazdu:
115.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

U Macieja

Środa, 12 czerwca 2013 · dodano: 13.06.2013 | Komentarze 5

U Macieja.
Już w zeszłym tygodniu wpadłem na pomysł, by odwiedzić Macieja w Smardzewicach. Jedyną przeszkodą był notorycznie padający deszcz. BA ! Deszcz to chyba mało powiedziane, burze, a w niektórych miejscach podobno i grad. Co się dzieje z tą pogodą ? Uważnie śledziłem, kiedy mogę spodziewać się odrobiny słońca. METEO.PL podało, że pewniejsza aura będzie dzisiaj, dlatego wczoraj wykonałem krótki telefon do Macieja z informacją, że się jutro pojawię u niego. Od razu pochwycił pomysł. Pierwotna wersja była taka, że rano jadę, a późnym popołudniem wracam. Jednak skończyło się na tym, że zostanę na noc, by wrócić następnego dnia pod wieczór, tak aby móc troszkę więcej pokręcić na pięknych asfaltach znajdujących się w okolicy. Wstałem parę minut po 7, zjadłem szybkie, ale solidne śniadanko, które niestety dawało o sobie znać podczas jazdy :P Największym jednak problemem był targany plecak, parę rzeczy musiałem wziąć ze sobą, a to jedyny sposób. Sakiew nie posiadam. Pierwsze 20 kilometrów to istna porażka. Nogi jakby z ołowiu, puls skaczący między 160-175 uderzeń na minutę. Ogólnie nie za wesoło. Odpocząłem trochę na światłach w Kruszowie, gdzie stałem dobre 10 minut… Bez komentarza. Zostało mi 10 km do miejsca zbiórki w Biskupiej Woli. Udało mi się trochę podkręcić tempo i dojechałem spóźniony o jedyne 8 minut. Jak się potem okazało Maciej był tuż przede mną, także można powiedzieć, że byłem na czas. Pierwsze co zrobiłem, to pozbyłem się 2 letniego dziecka, które targałem na plecach ( plecak był naprawdę ciężki) Miałem go już serdecznie dosyć, a to dopiero była połowa trasy za mną. Zostały jedynie 33 km pod wiatr. Można rzecz: SUPER. Uzupełnienie płynów no i w drogę! Jak to mamy w zwyczaju ruszyliśmy ostro od samego początku. 35,37,40,42 i tak dalej i tak do Wolborza, w którym zrobiliśmy kolejny postój. Tym razem na małe co nieco. Nie wiem, co to byłą za okazja, ale dzieci z gimbazy licznie wychodziły z nauczycielami ze szkół i zaczynały mordę drzeć, gdy przejeżdżaliśmy obok nich. Podejrzewam, że w ten o to sposób wyładowują tą burzę hormonów jaką w ten czas przeżywają. Tunel w Wolborzu został w końcu zrobiony, także szybko przecięliśmy S8. Zmieniliśmy trochę trasę, by ominąć spory podjazd. Wyszło 3km więcej, ale nogi jakoś świeższe :P Ostatnie kilometry już spokojniej. Parę minut po 1otej byliśmy u Macieja w domu. Pierwszy etap tego dnia zaliczony.

Distance : 66.32
Time : 2:10:12
Avg speed: 30.51
Max speed : 42
Avg HR : 160
MAX HR : 179
Calories 1712


Etap II - po chemie

Pierwszą rzeczą jaką chciałem zobaczyć, był połamany TREK, który doznał wypadku podczas jazdy w Warszawie. Proszę uważać na świeżą blondynkę-kierowcę (kolejność nie przypadkowa) w Fordzie Eskort, która wymusza pierwszeństwo !! Na szczęście właściciel nie skończył tak jak jego sprzęt ( zdjęcia poniżej) Po krótkim odpoczynku, uzupełnieniu braków w węglowodanach, cukrach I alkoholu (oczywiście to jest żart) poszliśmy popykać trochę w PING-PONGA. Oczywiście Maciej dał mi solidną lekcję. Następnie ruszyliśmy w stronę Tomaszowa Mazowieckiego. Naszym celem było zaopatrzenie się w różnego rodzaju izotoniki, białka i złożone cukry. Krótko mówiąc pojechaliśmy po chemie. Miałem dosyć już jeżdżenia o „suchej” wodzie. Przejadła się(nie jest do końca to dobre określenie, ale wiecie o co chodzi :P). Zainwestowałem 90 zł. Pozdrawiam i polecam.

Distance: 17.29
Time: 0:37
Avg speed: 28
Max speed: 51 (po płaskim)

Etap III – szczytowanie

Niestety czuliśmy niedosyt. 85km to jednak mało. Po solidnym obiedzie, pod wieczór ruszyliśmy w stronę Sławna. Naszym celem była osławiony w okolicy podjazd nazywany „Smardzewickim Galibier”. Ta nazwa nie jest przypadkowa, gdyż naprawdę jest wymagający. Pierwszy podjazd wspólnie. Trochę źle mi się podjeżdżało, gdyż za późno regulowałem przełożenia. O mały włos nie stanąłem w miejscu. Coś ala stójka??;P Jednak było mi to mało, postanowiłem że zmierzę się z podjazdem jeszcze raz. Maciej zrezygnował z drugiego podejścia, nie czuł się najlepiej. Bez rozpędzenia się osiągnąłem prędkość 65km/h! Aż boje się pomyśleć gdybym ruszył z wysokiego C. Drugie podejście było już o wiele lepsze. Kusiło mnie nawet aby podjechać raz jeszcze jednak porzuciłem ten pomysł ze względu na coraz bardziej zachodzące słońce. Równo przed zmrokiem zajechaliśmy do domu. Jakież wielkie było nasze zaskoczenie gdyż na stole czekały na nas naleśniki z truskawkami i bitą śmietaną. Niebo w gębie. MNIAM! ;)

Distance: 31
Time: 1:02
Avg. Speed: 29.55
Max. Speed: 65
Avg. HR: 137
Max HR: 175
Calories: 616

Krótko mówiąc, ambitny dzień. Najlepszym tego przykładem, było to, iż poszedłem spać tuż po 22, co jest jakaś anomalią w moim przypadku...

Panie świeć nad jego duszą ! © ArtMac


Koła czekają na nowegy sprzęt . Colnago ? © ArtMac


Dane wyjazdu:
66.00 km 4.00 km teren
02:53 h 22.89 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

FATUM

Piątek, 17 maja 2013 · dodano: 18.05.2013 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień na pewno na długo zapadnie mi w pamięci. To jeden z tych które najchętniej by się wymazało z pamięci. Tak, tak brzmi dramatycznie. Było ciężko, nawet bardzo, ale RERE KUMKUM :P :D

Zacznijmy od początku. Wczoraj wieczorem wpadłem na pomysł tak na spontanie i pod wpływem Barmańskiej, że dnia dzisiejszego zrobię solidną trasę. Podobną jak we wtorek, również na crossie. ALE. Tym razem nie chciało mi się jechać samemu. Telefon do Cyca, czy nie pojedzie ze mną. Długo namawiać go nie musiałem, mimo tego, że W-F nie odrobi się samemu. Refleksja: Bartku trzeba było jednak pojechać do tej zasranej Łodzi ;)

ALE. Od jutro mają podobno zacząć się ponownie opady deszczu + burze, także trzeba było wykorzystać ten rzekomo ostatni dzień słońca. ALE. Było nawet go za dużo, prażyło strasznie. Nie sądziłem, że to kiedykolwiek napisze, ale cieszę się, że był tak duży wiatr, który sprawiał, iż tego słońca w ogóle się nie czuło (licznik pokazywał maksymalnie 38 stopni w słońcu)

Umówiliśmy się o 10 na strzelnicy. Jednak o 9 telefon : „Sorry Artur, ja nie jadę, gdyż mi się rozjebała maszynka do łańcucha i nie mam jak go skręcić ” Ja na to: „Spoko stary, przywiozę Ci swoją i pojedziemy” Tak też się stało. ALE. To był pierwszy sygnał by siedzieć w domu i nawet głowy nie wychylać przez okno. Pomęczyliśmy się trochę z tym, tak więc start przesunął się o godzinę. Szybko wydostaliśmy się z Pabianic i zaczęły się schody. W Chechle od razu boczny wiatr nas strasznie spowolnił. Po odbiciu na Dobroń mieliśmy już wiatr centralnie w twarz. Aha, zapomniałem napisać co w ogóle było naszym celem, a więc chcieliśmy „zdobyć” lotnisko w Łasku. A nuż udałoby się zobaczyć jak startują F16. Krótki postój na uzupełnienie płynów w Ldzaniu i szybko w stronę Gucina. Przecinamy go i wpadamy na przepiękne asfalty otoczone lasem. Coś cudnego. Jedziemy, jedziemy, a lotniska brak. Jednak szkoda było zawracać, tak dobrze się jechało. Ach ! aż od razu cieplej robi się na sercu. I to by było na tyle pozytywnych newsów na dzisiaj. Gdy zaczęliśmy zawracać , szybki rzut na pulsometr w celu skontrolowania wyników. I co ? I dupa, znowu puls 0. ZGON, siekiera motyka, baba goła, Marian Paździoch to pierdoła, siekiera motyka bum cyk cyk, Marian Paździoch stary pryk – sorry czasy gimnazjum mi się przypomniały ;) Tak na poważnie, to nie wiem, co się dzieje z pulsometrem…

Po wyjechaniu na drogę Łask- Wadlew- Piotrków Trybunalski kierujemy się na tą ostatnią miejscowość. ALE ze względu na duży i ciężki ruch czyt. TIRY odbiliśmy na miejscowość o szlachetnej nazwie Psia Górka. Rewelacyjna nazwa, ot co. W momencie skończenia się asfaltu na drogę żwirową siodełko wygięło mi się do tyłu, tak jakby śruba mocująca miała zaraz wylecieć. Szybko chcieliśmy to skorygować i ruszyć dalej. Zatrzymaliśmy się co prawda w cieniu, ale niestety przy jakimś bajorku, gdzie co chwila było słychać REKE KUMKUM REKE KUMKUM. Byłoby całkiem przyjemnie ALE gdyby nie te komary. Z każdą minutą zlatywało się ich coraz więcej. Przewiduję istną PLAGĘ w tym roku. Jakże wielkie było nasze zdziwienie, gdy pociągnąłem siodełko lekko to góry, by sprawdzić co się z nim stało. Okazało się, iż pękła stalowa, centymetrowa sztyca. Jakim cudem to się stało ?? Nie mam zielonego pojęcia do tej pory. Rozkręcenie amortyzatora w sztycy nic nie dało, więc wcisnąłem je z powrotem na swoje miejsce i uciekliśmy od naszych KREWnych przyjaciół. Od tego momentu czułem się jak na jakieś kolejce. Na prawo na lewo w górę i w dół, do przodu do tyłu w górę i w dół ! I tak dojechaliśmy do sklepu spożywczego w Pawlikowicach, gdzie zatrzymaliśmy się na zasłużone piwo. ALE. Pani sprzedawczyni była tak uprzejma aby ostrzec nas, iż już jednych delikwentów policja uraczyła soczystym mandatem. Nie rozumiem dlaczego, skoro to teren prywatny. BA ! Jest parasol, blacik i krzesełka, to jakże się nie napić piwka??? W konsternacji po kryjomu, znając nasze dzisiejsze szczęście, oczekiwałem kiedy tylko wyskoczą nam z nienacka dwa niebieskie pelikany (dla wtajemniczonych wiadomo o co chodzi :P) ALE. Tylko raz przejechała suka, ale równie szybko co się pojawiła, piwa zniknęły w krzakach. Czekały na lepszy czas.. Powegetowaliśmy sobie jeszcze trochę, by następnie ruszyć do Róży. Trasa wybrana tak by podjechać pod mój dom w celu zaopatrzenia się w odpowiednią ilość gotówki, tak by starczyło na kolejne dwa piwka. Naprawdę było gorąco ! Niestety tuż za Hermanowem, wyjechał nam dostawczak, który w pewnym momencie, delikatnie mówiąc nie jechał swoim pasem ruchu. Potem wszystko się zbyt szybko potoczyło. Wiem, tylko, że co prawda dostawczak nas minął, ale zjechaliśmy się tak blisko siebie, że niefortunnie zahaczyliśmy manetkami o siebie. Mnie udało się jakoś utrzymać równowagę jednak Cycu grzmotnął w glebę. Krew z nogi, pikuś, guz na twarzy pikuś, ramię pieczące pikuś, zdarta skóra na przedramieniu również pikuś. Strasznie bolący nadgarstek to już sprawa poważna. Zwichnięta, złamana, naderwane mięśnie ??? „Dobrze, że to chociaż lewa” Oczywiście nie trzeba pisać, że już nikt na piwo nie miał ochoty.. Odwiozłem tylko Bartka pod jego dom i ze strachem, wolno po chodnikach, by nie kusić już dzisiaj losu, wróciłem do domu w jednym kawałku.

P.S. Zapomniałem o jednej ważnej stracie. Otóż w 4h po pełnym naładowaniu baterii w niewyjaśnionych okolicznościach padł mi mój HTC Desire S. Męczyłem się dobrą godzinę w domu, by go uruchomić. Udało się dopiero przez wejście do Recovery i grzebanie w biosie.

Udało mi się nawet znaleźć, jedno, ale jakże odpowiednie słowo oddające stan rzecz. Brzmi ono: MASAKRA.

Dziękuję dobranoc.
Daję sobie kilka dni odpoczynku od roweru. Tak na wszelki wypadek.
Konsekwencje piątkowej wyprawy :D © ArtMac
Kategoria 50-100km, Cross, Z Grupą


Dane wyjazdu:
41.00 km 0.00 km teren
01:23 h 29.64 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max:178 ( 89%)
HR avg:157 ( 78%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1052 kcal

Zdąrzyć przed buuurzą.

Wtorek, 7 maja 2013 · dodano: 07.05.2013 | Komentarze 0

Wyjechałem przed 18-stą. Miałem dojechać tylko do Chorzeszowa i zawrócić. Jednak w Petrykozach zaczął mnie gonić Pan Darek. Złapał mnie przed Wolą Żytowską i razem w mocnym tempie dokręciliśmy do Chorzeszowa. Średnia 32.16 ! Jak na 4 raz na rowerze, to nie jest źle. Postanowiłem, że jeszcze dojadę z nim do Wodzierad i odbiję sobie na Mikołajewice. Tak też zrobiłem. Powrót bardzo lichy. Końcówka trochę mocniejsza, gdyż na horyzoncie zaczęły się pojawiać ciemne chmury :P

+ jutro może coś dłuższego.

Dane wyjazdu:
63.00 km 0.00 km teren
02:09 h 29.30 km/h:
Maks. pr.:60.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 90 m
Kalorie: kcal
Rower:

Szosa

Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 03.06.2012 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
128.00 km 2.00 km teren
05:40 h 22.59 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

5/6 planu wykonane.

Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 28.04.2012 | Komentarze 0

Pomysł tej wyprawy narodził się na początku tygodnia. Mieliśmy jechać w trójkę, jednak jeden kolega niestety odpadł. Przestraszył się tego, że wyznaczona trasa miała być dla nas najdłuższym odcinkiem w życiu. Zwłaszcza, że nie mieliśmy jechać na rowerach szosowych (ja na crossie z mocnym defektem, Bartek na trekkingu, Kamil na góralu pamiętającym czasy naszej komunii świętej, wcale mu się nie dziwię, że nie pojechał. )
Mieliśmy wyruszyć o 9 rano, jednak fakt, że lubimy w weekend oboje trochę pospać, przesunął nasz start na 9:30.
Warunki prawie idealne, temperatura mogłaby być trochę mniejsza, bo już z rana słoneczko dawało POpalić.
Przez Piątkowisko kierowaliśmy się na Szadek. Po drodze mijąc mniejsze miejscowości takie jak: Wola Żytowska, Żytowice, Ludowinka,Chorzeszów, Wilamów, Julianów (tutaj trochę pobłądziliśmy, ale od czego się ma HTC + google maps )
Przed Julianowem jadąc około 2 km po strasznych wertepach, wyjechaliśmy na drogę wręcz idealną. Las, idealny asfalt, na dodatek z górki.
Czego chcieć więcej ? ? ?
Niestety nie był to za długi odcinek. Gdy tylko las się skończył zderzyliśmy się z północno-zachodnim wiatrem. Prędkość drastycznie spadła. Warunki te utrzymały się do samego Szadka, z którego odbiliśmy na Rossoczyce. Było to już 1/6 naszej trasy. Aaaaa właśnie w ogóle nie wspomniałem dokąd zmierzaliśmy. A więc naszym celem była Warta i znajudący się niedaleko zbiornik wodny Jeziorsko. Plan był taki aby dojechać do Warty, okrążyć zbiornik i wrócić do P-ce. Na oko około 155 km.
Wracając do relacji. Pierwszy postój zorganizowaliśmy przed samą Wartą. Drugi śniadanie (bułka, cukier, czyli batoniki + kefir, który się potem okazał przekleństwem)
W samej Warcie, Bartek chciał pojechać po jakieś odznaki PTTK, ale stanęło na tym, że podskoczymy po nie w drodze powrotnej. Skręciliśmy na Proboszewice, aby w Tądowie Górnym zrobić kolejny postój. Na liczniku było już około 65 kilometrów. Bartek od razu wskoczył do wody. Długo w niej nie posiedział, bo za ciepła nie była. Potem i tak żałował, bo wszelakie robaczki do niego lęgły jak nie wiem co :D
W momencie naszego wyjazdu podjechał do nas samochód. Byliśmy gotowi na wszystko, bo było to zadupie, więc ludziom od razu różne rzeczy do głowy w takiej sytuacji przychodzą.
Okazało się, że byli to Panowie, którzy kulturalnie, a może mniej, chcieli sobie powędkować. O dziwo byli również z Pabianic, wielce zdziwieni jak tu można było przyjechać rowerem. Też mi wyczyn, co nie ?
W miejscowości Rzymsko dopadł mnie kryzys, związany z wypiciem owego kefiru. Zrobiło mi się słabo, więc szybko otworzyłem ostatnią formę napoju jakiego miałem, czyli zwykła mineralną. Jednak była ona tak nagrzana od słońca, że aż niezdatna do picia. Skutki były jeszcze gorsze. 25 minutowy odpoczynek przy drodze, nie za bardzo mi pomógł, ale siedzieć jeszcze dłużej nie było sensu. Ruszyliśmy bardzo powoli. 80 km dopiero na liczniku, więc perspektywa raczej nie była za różowa. Wyjechaliśmy na most przy Jeziorsku. Chłodny, przyjemny wiatr ukoił trochę moje męki. Tempo nieco wzrosło.
Skręciliśmy na południe, aby kierować się ponownie w stronę Warty. Niestety trasa okazała się pod wiatr. Kręciło się bardzo ciężko. Postój w Popowie, aby zregenerować choć trochę siły i zapasy niewiele dał. Nadal kręciliśmy w przedziale 16-22 km/h.
W Glinnie poddałem się. Powiedziałem Bartkowi, że już nie dam rady dalej kręcić w takich warunkach. Dzwonię po transport do domu. Jednak nie było możliwości, aby ktoś po mnie przyjechał w tym momencie. Co tu robić .
Postanowiłem, że jeszcze raz spróbuję wsiąść na rower i pojechać ile będę jeszcze mógł. Najwyżej padnę. Udało się jeszcze dokręcić 25 km do samego Szadka, w którym poczekaliśmy już, aby ktoś mnie zgrarnął. Po 30 minutach siedziałem już w samochodzie.
Bartek jednak postanowił, że postara się dokręcić do samego końca trasę. Udało mu się, za co kłaniam się mu w pas. Wyszło mu 160 km, czyli trochę więcej niż zakładaliśmy.
Bilans wycieczki: mój cross nie obejdzie się jednak bez profesjonalnego serwisu. W środę mam nadzieję, że uda mi się go oddać. Potem wyjeżdżam pochodzić trochę po górach.
Jak wrócę atakujemy, a dokładniej okrążamy zalew Sulejowski.
Oczywiście jeśli rower będzie sprawy. Liczę na to !

WARTO WITAJ ! 1/6 trasy. © ArtMac


Bartek, bo utoniesz ! Wracaj ! 2/6 trasy. © ArtMac

Ja wskazujący blisko nieokreślony cel podróży. © ArtMac

Dobra turecka Wielkopolska ! © ArtMac

Ostatni rzut oka aparatu na Jeziorsko. © ArtMac
Kategoria 100-150km, Cross, Z Grupą


Dane wyjazdu:
53.00 km 1.00 km teren
02:22 h 22.39 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:189 m
Kalorie: kcal
Rower:

Poszukiwanie drogi na uczelnie

Piątek, 13 kwietnia 2012 · dodano: 14.04.2012 | Komentarze 0

Z faktu, że w dniu święta pracy, zostaje zlikwidowane połączenie PKS-ów i tym podobych pojazdów na trasie Pabianice-Dworzec Fabryczny (v. 2.0 , pierwszą zamkneli już w paźnierniku) pojechałem ze znajomymi szukać alternatywnej drogi by docierać na uczelnie rowerem . Ul. wschodnią przejechaliśmy przez Ksawerów, by następnie wyjechać przy Matce Polce, co nie było w naszych planach. Jednak postanowiliśmy pojechać dalej tą drogą, byle już dotrzeć na uczelnie. Slalom między przechodniami, nie należał do najprzyjemniejszych, więc spowrotem zmieniliśmy trochę trasę, jednak ta również pozostawiała wiele do życzenia .
Postój w MC'donalds'dzie był tak jakby rekompensatą za kiepsą trasę :D

Refleksja: Łodzi jest okropnym miastem dla rowerzystów ( czy tylko dla nich ??? )
Kategoria 50-100km, Cross, Z Grupą


Dane wyjazdu:
118.00 km 0.00 km teren
04:16 h 27.66 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:431 m
Kalorie: kcal
Rower:

Koluszki witają .

Czwartek, 12 kwietnia 2012 · dodano: 12.04.2012 | Komentarze 0

Parę dni temu postanowiłem, że wyruszę dzisiaj na wyprawę, której rezultatem będzie przekroczenie po raz pierwszy w sezonie bariery 100 km . Podzieliłem się z moimi planami z Arturem, którego namawiałem na wspólną jazdę. Z początku był nieco sceptyczny co do wyjazdu. Spowodowane to było niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi, a dokładniej rzecz biorąc chodziło o wiatr. Silny wiatr, który wiał z południa. W przed dzień wyjazdu została podjęta decyzja, że jedziemy razem.
Rano szybkie, ale solidne papu i o 10 40 ruszyłem .
Dojechanie zajęło mi niecałą godzinę. Pojawiłem się w miejscu zbiórki (Biskupia Wola) o 11:30. Jak się okazało musiałem trochę poczekać na moich współtowarzyszy. Dlaczego współtowarzyszy ? gdyż, ponieważ Artur namówił swojego tatę, który ma bardzo fajnie na imię (czyt. Maciek :p)
Dotarli parę minut po 12-stej. Walka z wiatrem trochę ich kosztowała.
Nie nudziłem się jednak za bardzo, czekając na nich. Na te 30 minut stałem się gadającym znakiem informacyjnym, pomagającym podróżującym trafić we właściwe miejsce. Mam pewność, że tak właśnie było, ponieważ tereny te mam w najmniejszym palcu.
Padło hasło: " Trzy głębokie wdechy i w drogę ! "
Ruszyliśmy z wysokiego JA, głównie dzięki dmuchającemu w plecy powietrzu. Jedyną przeszkodą stały się liczne TIR-y I tym podobne pojazdy, które przyznam się szczerze nie darze sympatią. Chyba nie mam ku temu nawet powodów ?
Kilometr za kilometrem, dokładnie 23 przejechaliśmy w bardzo dobrym tempie. Średnia podskoczyła nam z 27 do prawie 29. Co ma początku sezonu, może być całkiem dobrym prognostykiem. Do Koluszek dotarliśmy parę minut przed 13. Czekaliśmy jeszcze parę minut na przejeździe kolejowym ( w sumie było ich aż 5 podczas całej trasy !) aby zawitać w progach koluszkowskich dziur drogowych, które występowały w nieprzyzwoitych ilościach ! Sesja zdjęciowa pod zieloną tabliczką tuż za relacją z podróży :D Zatrzymaliśmy się przy kościele, a dokładnie parafii św. Katarzyny Aleksandryjskiej, o której po raz pierwszy szczerze powiedziawszy słyszę. Udało mi się owy kościołek uwiecznić również na zdjęciu. Po około 20 minutowym odpoczynku ruszyliśmy w trasę powrotną. Zahaczyliśmy jeszcze o sklep, aby uzupełnić braki w H2O. Tak jak przypuszczaliśmy jechało się bardzo ciężko nawet w miejscach, gdzie było z górki. 33 km/h to maksimum naszym możliwości. Oczywiście dawkowaliśmy siły, z myślą, że chcemy do domu dojechać o własnych siłach ..
W Rokocinach, straciliśmy jednego kompana podróży. Tata Artura zdecydował się wrócić inną trasą do domu. Był to całkiem rozsądny pomysł, bo reszta trasy do Biskupiej Woli była walką z samym sobą. Ilość podjazdów i otwarty teren, mógł być tylko polem popisu jednej postaci - wiatru. Udało się. Dojechaliśmy do BW, w której urządziliśmy sobie solidny odpoczynek.
Przed 15stą rozstaliśmy się i każdy pojechał w swoją drogę.

Rozkład kilometrów poszczególnych rowerzystów:

Ja tzn. Maciek - 118 km.
Artur - 112 km
Maciek tzn. tata Artura - 107 km.

Trasa: Smardzewice -> Swolszewice Małe -> Młoszów -> Wolbórz -> Świątniki -> Baby -> Biskupia Wola -> Kalska Wola -> Kalinów -> Będków -> Będków-Kolonia -> Łaznów -> Rokiciny -> Stefanów -> Nowe Chrusty -> Różyca -> Żakowice -> Koluszki.
Trasa powrótna tą samą drogą.

Dziękuję, dobranoc.

Oto on. Zielony znak . Biały mniej istotny :p © ArtMac


Kościół pod wezwaniem św. Katarzyny Aleksandryjskiej . © ArtMac


Miejscowy pleban handluje całkiem niezłym sprzętem :D © ArtMac


Dane wyjazdu:
46.00 km 7.00 km teren
03:22 h 13.66 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Damką z damą .

Środa, 28 marca 2012 · dodano: 28.03.2012 | Komentarze 0

Tytuł wycieczki idealnie pasujący. Po wielu staraniach udało mi się wyciągnać Paulinę na rower. Nie wiem, czy tego nie załowała z powodu na aurę, ale od początku..
Na wstępie zaliczyłem małą wpadkę, gdyż byłem święcie przekonany, że mamy wyruszyć na naszą wyprawę równo o 11:40.
Byłem całe 5 minut wcześniej, pomyślałem wtedy: "Ach. Poczekam pewnie z 10-12 minutek. Dobrze, że jest przystanek. Usiądę sobie.
A tu SZOK, Paulina czekała już na mnie. Podjechałem. Od razu wyczułem, że coś jest nie tak. Nie pomyliłem się. Dąsała się. Okazało się, że miałem być o 11:30.
"UPS! Sorry! Wiesz, że zawsze jestem punktualny" tylko tyle udało mi się wypalić (zastrzegam sobie, że moja punktualność to prawda :p)
Udało mi się trochę skrócić dystans, zaczęła się do mnie odzywać :D Ruszyliśmy w stronę Hermanowa, by potem dojechać do Pawlikowic, w których spotkaliśmy taki oto znak (zdjęcie) Zdenerwowałem się, bo to trasa, którą zazwyczaj jeżdzę moją szosą. Jest nieprzejezdna krótko mówiąc. Skręciliśmy na zachód i tu się zaczeły schody. Na pierwszy rzut ok(n)a warunki idealne. Czyste niebo, słoneczko, cieplutko, ALE ... ta bryza, jak Paulina mawia na wiatr :D Była cholernie silna ! Damki, bo takimi rowerami podróżowaliśmy ( mojego cross czeka wizyta u lekarza :/ ) można powiedzieć, że "jechały" ale to za duże słowo. Zrobiło się trochę lżej, gdy wiechaliśmy do lasu Karolewskiego. Piach, piach i jeszcze raz piach. Dawno nie padało. Tyle o ile wygramoliliśmy się z lasu, a tu nagle zderzenie z już wcześniej wspomnianą bryzą. To ciągle był zachód ! Trasa szybko została zweryfikowana. Spontanicznie padło hasło: "Ldzań" Jechało się w miarę dobrze, gdyby nie liczne samochody, traktory, TIR-y (brakowało tylko PKS-ów pamiętających czasy naszych radzieckich towarzyszy ^^) Następnie padło na Ślądkowice i okoliczne lasy z których i tak szybko uciekliśmy ze względu na PIACHY. Przez Róże dojechaliśmy do miejsca wielkego wycinki drzew. Pisałem już o tym w którymś z poprzednich wpisów. Panowie gorliwie pracują. Tylko nad czym ?! Karolewski welcome again ! Tym razem na utwardzonym gruncie. Jechało się świetnie, tak samo było z rozmową, mimo już ponad dwóch godzin przegadanych .. Zatrzymaliśmy się na pół-godziny przy altance. Niestety była z początku zajęta, ale Paulina dobrze przepowiedziała przyszłość i owa osoba szybko zniknęła po naszym pojawieniu się :D Brawa dla niej !
Las Karolewski zostawiliśmy za plecami gdzieś tak po 15-stej. Pożegnaliśmy się ładnie pod jej domem. Ale i tak od niej nie odpocznę za długo (żart !) :D Widzimy się w piątek, w miejscowej pijalni piwa (cytat z mojego kolegi ) Już nie mogę się doczekać ! :P ( To już całkowicie szczerze :)


Owy słynny znak. Obok piękny asfalt, dalej jest już tylko gorzej... © ArtMac


Owe gorzej ... © ArtMac
Kategoria Cross, Do 50km, Z Grupą


Dane wyjazdu:
53.00 km 40.00 km teren
02:36 h 20.38 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 94 m
Kalorie: kcal

First time in forest

Niedziela, 18 marca 2012 · dodano: 19.03.2012 | Komentarze 0

Pierwszy wyjazd w tym roku z kumplami. Z początku się trochę plany pokrzyżowały, gdyż mój cross nie był sprawny (parę minut przed wyjazdem jasny szlag trafił tylną dętkę) ALE PECH (Cdn.) ! Niestety nie miałem zastępczej. Jednak kumpel chcąc mnie poratować przywiózł swoją zapasową. Okazało się jednak, że wentylek nie pasuje tzn. jest samochodowy, a mnie potrzebny był szpilowy. ALE PECH 2 ! Wszyscy czekali na mnie, więc podjąłem szybko decyzję. Wziąłem damkę mamy. Nie lubię tego typu roweru (ciekawe dlaczego ?) Ale w lasach sprawdził się bardzo dobrze, gdyż nie było tam za sucho. Błotniki zrobiły swoje. Bagażniczek również spełnił swoje zadanie, wywiozłem wszystkie puste butelki po piwie :D Trochę tego było..
Kategoria 50-100km, Cross, Z Grupą